Sylwia Chutnik powiedziała mi całkiem niedawno, że jak dziecku coś się dzieje to jego matka za każdym razem umiera na nowo. Uwierzyłam jej wtedy na słowo, a wczoraj tego doświadczyłam. Nasz synek położył się do łóżka zdrowy, bo lekkiego kataru i paru kaszlnięć nie ma co liczyć. Wybudził się po godzinie, charczał, puchł w oczach, walczył o każdy oddech. Lał się przez ręce. Ania natychmiast zadzwoniła po pogotowie. Rozmowa trwała kilka minut – dyspozytorka chciała znać wszystkie objawy, zażądała przystawienia synka do słuchawki, żeby usłyszeć jego foczy kaszel. Byłam wściekła, bo moim zdaniem to opóźniało pomoc. A te pytania były właśnie po to, żeby nie zostawić nas samych. Dla mnie rozmowa trwała wieki, ale ratownik pojawił się w naszych drzwiach jeszcze podczas jej trwania. Inhalował Leosia, w międzyczasie rozmawiał z ekipą karetki pogotowia. Kiedy najgorszy atak minął pojechaliśmy wszyscy na pogotowie. Przytomnie zapytałam jeszcze o numer ubezpieczenia, wymagane dokumenty. Lekarz odpowiedział, że niczego nie potrzebują. Mają wszystko, co potrzeba – małego pacjenta. Wtedy rozpłakałam się po raz pierwszy. Nieprzyzwyczajona. A raczej przyzwyczajona do tego, że można długo czekać i można się nie doczekać. Dziś koleżanka mówi mi, że kiedy jej synek miał bliźniaczo podobny atak karetka pogotowia nie przyjechała. To działo się w Polsce. Mam podobne doświadczenia. Do tego ta wszechobecna biurokracja, zza której nie widać potrzebującego i cierpiącego człowieka. Bardzo dobrze pamiętam swoją pierwszą kontuzję sportową – ramię wypadło mi z panewki kości i kilka razy straciłam przytomność w poczekalni zanim ktoś się mną zajął. Potem kontuzja powracała na tyle często, że mój trener nauczył się mi ją nastawiać na miejscu i było mi lżej czekać godzinami na szpitalny gips. Był rehabilitantem, miał do tego uprawnienia. Lekarze też mieli uprawnienia, ale nie mieli motywacji.
W angielskim szpitalu zajął się Leosiem Nigeryjczyk. To już standard. Zaczepiają nas ciemnoskórzy nigeryjscy policjanci, trafiamy na lekarzy z tego kraju. Taki magnetyzm pochodzenia. Kiedy powiedziałyśmy mu o korzeniach Leosia po prostu się uśmiechnął w szczególny sposób. A potem nas dogonił na parkingu i dał jeszcze leki na rano. Wtedy się popłakałam po raz trzeci. Drugi był w poczekalni, kiedy zobaczyłam matki z dziećmi na rękach. Wszystkie kołysałyśmy je w jednym rytmie. Z mamą po prawej stronie nawet synchronicznie. Rozmawiałyśmy o tym – że to takie naturalne. Dlaczego nie dla wszystkich lekarzy jest naturalna praca zgodna z ich zawodem? Zawód. To dobre słowo na moje odczucia związane z polskim pogotowiem ratunkowym. Ratunku!
W trakcie pomocy udzielanej synkowi przez nigeryjskiego lekarza ktoś do niego zadzwonił na telefon komórkowy. Aparat odezwał się frazą z piosenki Michaela Jacksona „Heal the word”. Uzdrowić świat.
Think about the generations and to say we want to make it a better,
world for our children and our children's children.
So that they know it's a better world for them
and think if they can make it a better place.
Na swój sposób i ja wczoraj umarłam. Czuję to po indywidualnym rigor mortis, które dopiero zaczyna odpuszczać. Bolą mnie mięśnie. Boli mnie „myślenie o pokoleniach i o tym, że chcę lepszego świata dla moich dzieci i dla dzieci moich dzieci. By wiedziały, że świat jest dla nich lepszy. Myślę o tym czy one mogą stworzyć lepsze miejsce".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz