sobota, 12 listopada 2011

Coco marnotrawna


Nasze stado się rozlazło. Coco nie ma w domu od sześciu dni. To nietypowe, ponieważ wracała punkt 22. Stąd strach o nią i poszukiwania. Nasza szczęśliwa siódemka. Nawet jabłoń w ogrodzie obrodziła w tym roku siedmioma jabłkami. Mam czasem poczucie absolutnego bezpieczeństwa w domu. Dzieje się tak wtedy, kiedy czuję się niezrozumiana przez przyjaciół, upokorzona w pracy albo odtrącona ze swoim sposobem myślenia. I kiedy dla domowników nic się nie zmienia. Nadal jestem potrzebna i pożądana. Mam jak psy i koty – przyzwyczajam się do ludzi i do miejsc. Coco „powinna” szukać domu i nas. Nie zna innych domów poza naszym.
To pierwszy zwierzak, którego niańczyłam. Ania wygarnęła ją z rynny, kiedy ta miała 2 miesiące. Pracowałam wtedy w domu i z automatu zostałam jej kocią mamą. Sześć lat temu położyłam ją sobie na całej dłoni – 20 centymetrów kociego dzieciństwa. Z Coco wiąże się najwięcej anegdot. Pamiętam jak towarzyszyła mi w gotowaniu obiadów. Ja nad garami, a Kokilek wskakiwał mi na biodro, stamtąd na ramię i usypiał w oparach. To było w czasach, kiedy miałam jeszcze wcięcie w talii i mogła po mnie chodzić jak po skalnych półkach. Bo wolę tak myśleć, niż pamiętać, że szybko dorosła i nie potrzebowała już na mnie zasypiać. Imię dostała w sposób naturalny. Przyszła do nas przyjaciółka, przytuliła kotkę i powiedziała, że pachnie Mademoiselle. Pachniała, bo zdjęła ten zapach ze mnie. Coco zyskała imię i matkę chrzestną w ten sposób.
Irytują mnie te wspominania. Jakby odeszła i miała nie wrócić. Ale wolę to od rozpatrywania czarnych scenariuszy. Kiedy zapada zmierzch we wsi na żer wychodzą lisy. Jeździ sporo samochodów. Niektóre bardzo szybko. Niemało nieruchomości stoi niezamieszkanych – ich właściciele przyjeżdżają z city tylko na weekendy. Do tego puste garaże, piwnice, ogrody. Zrobiłyśmy, co można było w tej sytuacji. Rozwiesiłyśmy ogłoszenia w strategicznych miejscach we wsi, rozmawiałyśmy z sąsiadami, zgłosiłyśmy ją do ogólnokrajowej i lokalnej bazy danych, powiadomiłyśmy lecznice i schroniska w promieniu 10 mil. Działanie daje poczucie bezpieczeństwa i siłę. Teraz tylko czekamy. To nieznośne uczucie bezsilności i strachu. Chodzimy więc nocą po wsi i nawołujemy ją jak obłąkane.
Jest taki film. Widziałam go w wersji francuskiej i angielskiej. Para jedzie samochodem. Kończy im się benzyna. Sprzeczają się. On wysiada i idzie z kanistrem na stację benzynową. Wraca z paliwem. Jej nie ma. Mija kilka lat. On walczy. Wywiesza ogłoszenia, pisze do gazet. Jego działania ujmują porywacza. Stawia warunek – powiem ci, co stało się z Twoją dziewczyną, ale musisz przejść dokładnie tę samą drogę co ona. Chłopak się zgadza. Dlatego budzi się z narkozy w trumnie. Podobne wrażenie zrobiły na mnie tylko filmy Misery i Pianistka. Mieszanka strachu, obrzydzenia i nienawiści. Ja też chcę wiedzieć. Chcę odzyskać kontrolę nad swoim życiem.
Nie widzę różnicy w znikaniu czy odchodzeniu zwierzęcia i człowieka. Dla mnie to ta sama jakość bólu. Już nigdy nie będzie takiego samego kota, partnerki, dziadka. Przyjaciel napisał mi Różewiczem „6 listopada wyszła z domu/i nie powróciła/6 letnia Coco/zdrowa/ubrana w pręgowane futerko/ktokolwiek wiedziałby o losie zaginionej proszony jest/”.

1 komentarz:

  1. Bardzo Ci współczuję i mam nadzieję, że kot wróci... Mam 2 koty i trudno mi sobie wyobrazić, by mogły zniknąć. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń