czwartek, 29 września 2011

Heal the word

Sylwia Chutnik powiedziała mi całkiem niedawno, że jak dziecku coś się dzieje to jego matka za każdym razem umiera na nowo. Uwierzyłam jej wtedy na słowo, a wczoraj tego doświadczyłam. Nasz synek położył się do łóżka zdrowy, bo lekkiego kataru i paru kaszlnięć nie ma co liczyć. Wybudził się po godzinie, charczał, puchł w oczach, walczył o każdy oddech. Lał się przez ręce. Ania natychmiast zadzwoniła po pogotowie. Rozmowa trwała kilka minut – dyspozytorka chciała znać wszystkie objawy, zażądała przystawienia synka do słuchawki, żeby usłyszeć jego foczy kaszel. Byłam wściekła, bo moim zdaniem to opóźniało pomoc. A te pytania były właśnie po to, żeby nie zostawić nas samych. Dla mnie rozmowa trwała wieki, ale ratownik pojawił się w naszych drzwiach jeszcze podczas jej trwania. Inhalował Leosia, w międzyczasie rozmawiał z ekipą karetki pogotowia. Kiedy najgorszy atak minął pojechaliśmy wszyscy na pogotowie. Przytomnie zapytałam jeszcze o numer ubezpieczenia, wymagane dokumenty. Lekarz odpowiedział, że niczego nie potrzebują. Mają wszystko, co potrzeba – małego pacjenta. Wtedy rozpłakałam się po raz pierwszy. Nieprzyzwyczajona. A raczej przyzwyczajona do tego, że można długo czekać i można się nie doczekać. Dziś koleżanka mówi mi, że kiedy jej synek miał bliźniaczo podobny atak karetka pogotowia nie przyjechała. To działo się w Polsce. Mam podobne doświadczenia. Do tego ta wszechobecna biurokracja, zza której nie widać potrzebującego i cierpiącego człowieka. Bardzo dobrze pamiętam swoją pierwszą kontuzję sportową – ramię wypadło mi z panewki kości i kilka razy straciłam przytomność w poczekalni zanim ktoś się mną zajął. Potem kontuzja powracała na tyle często, że mój trener nauczył się mi ją nastawiać na miejscu i było mi lżej czekać godzinami na szpitalny gips. Był rehabilitantem, miał do tego uprawnienia. Lekarze też mieli uprawnienia, ale nie mieli motywacji.
W angielskim szpitalu zajął się Leosiem Nigeryjczyk. To już standard. Zaczepiają nas ciemnoskórzy nigeryjscy policjanci, trafiamy na lekarzy z tego kraju. Taki magnetyzm pochodzenia. Kiedy powiedziałyśmy mu o korzeniach Leosia po prostu się uśmiechnął w szczególny sposób. A potem nas dogonił na parkingu i dał jeszcze leki na rano. Wtedy się popłakałam po raz trzeci. Drugi był w poczekalni, kiedy zobaczyłam matki z dziećmi na rękach. Wszystkie kołysałyśmy je w jednym rytmie. Z mamą po prawej stronie nawet synchronicznie. Rozmawiałyśmy o tym – że to takie naturalne. Dlaczego nie dla wszystkich lekarzy jest naturalna praca zgodna z ich zawodem? Zawód. To dobre słowo na moje odczucia związane z polskim pogotowiem ratunkowym. Ratunku!
W trakcie pomocy udzielanej synkowi przez nigeryjskiego lekarza ktoś do niego zadzwonił na telefon komórkowy. Aparat odezwał się frazą z piosenki Michaela Jacksona „Heal the word”. Uzdrowić świat.

Think about the generations and to say we want to make it a better,
world for our children and our children's children.
So that they know it's a better world for them
and think if they can make it a better place.


Na swój sposób i ja wczoraj umarłam. Czuję to po indywidualnym rigor mortis, które dopiero zaczyna odpuszczać. Bolą mnie mięśnie. Boli mnie „myślenie o pokoleniach i o tym, że chcę lepszego świata dla moich dzieci i dla dzieci moich dzieci. By wiedziały, że świat jest dla nich lepszy. Myślę o tym czy one mogą stworzyć lepsze miejsce".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz